Długo tam nie byliśmy i ruszamy w droge. Bo poniekąd to droga- a szczególnie jej końcowy odcinek jest jedną z naszych atrakcji-wijącą się niczym wąż - 12 km, 200 zakrętów, różnica poziomów 800 m - to informacje jakie mozna znalesc w przewodnikach.
No cóż, cieszę się, że to nie ja jestem kierowcą... Niektóre fragmenty serpentyn mają swoje nazwy - jest np. Zawiązany Krawat, Zakręt Teściowej, Jelito... Zwyczajowo przyjęte jest, że zjeżdżać w dół można tylko do godziny 13.30. Po tej godzinie rozpoczyna się ruch pod górę - w ten sposób próbuje się uniknąć kłopotliwego mijania. Nie zawsze się to udaje. Nasz samochód mijanke z autokarem opłacił lakierem pozostawionym na balustradzie. W tym miejscu bardzo się przydało dodatkowo wykupione ubezpieczenie na samochód. Oprócz naszego lakieru, była tam pełna gama kolorów.
Pełen emocji zjazd z widokiem na najwyższy szczyt Majorki (Puig Major, 1443 m n.p.m.) kończy się przy malutkiej wiosce nad samym morzem.
Stąd jeszcze krótki spacer częściowo przez wykute w skale tunele i dochodzimy do tzw. wrót do raju - potężnych skał, między którymi niczym w wielkim oknie błękit nieba zlewa się z błękitem morza.
Na żwirowej plaży liczni turyści urządzają sobie pikniki, my również zostaliśmy tam dłużej niż początkowo planowaliśmy. Ale tak jak już kiedyś wspominałam przy dzieciach trzeba być elastycznym. Najważniejsza jest dobra zabawa, a tej tam nam nie brakowało.
Jeśli mamy dobre buty i jesteśmy jako tako sprawni (w wielu miejscach trzeba się nieco powspinać), możemy wędrować malowniczym wąwozem ok. 4 km. Ale tylko w porze suchej - po ulewnych deszczach przybierający potok może być wręcz niebezpieczny.
Wycieczkę do Sa Calobry można połączyć z wizytą w klasztorze Llulc. Dla miłośników wycieczek górskich jest to punkt startowy na rozchodzące się stąd szlaki, dla pobożnych mieszkańców Majorki stanowi natomiast odpowiednik Częstochowy. Najważniejsza jest tu otoczona kultem La Moreneta, czyli "Czarnulka" - faktycznie ciemna, mająca 61 cm wysokości figurka Matki Boskiej. Aby się spełniły nasze życzenia, powinniśmy pogłaskać Madonnę po kolankach. Jak opowiada legenda, w XIV wieku posążek znalazł na żwirowisku miejscowy pastuszek. Trzy razy próbowano przenieść figurkę do kościoła i trzy razy wracała do miejsca, gdzie ją znaleziono. W końcu uznano, że to znak od niebios - na żwirowisku wybudowano odwiedzany teraz tłumnie klasztor. Warto przyjechać do niego o 11.15 - usłyszymy wówczas koncert "bławatków", czyli ubranych w błękitno-białe stroje chłopców z przyklasztornego chóru.
No comments:
Post a Comment
Dziekuje bardzo za odwiedzimy.
Bedzie mi milo jezeli zostawisz komentarz.
Jezeli potrzebujesz wiecej informacji chetnie odpowiem na pytania.